Fragmenty i cytaty



Cytaty z książki


„Jasnowidz i czarownica”
Marka Arturro

Minąłem kapliczkę osłoniętą parawanem zwiotczałych kwiatów bzu i po chwili z impetem parkowałem już pod sklepem, wzniecając ponownie obłok kurzu na wysypanym żużlem podjeździe, przez co skupiłem przenikliwe spojrzenia dwóch mężczyzn w średnim wieku, stojących nieopodal wejścia w cieniu sędziwej, rozłożystej lipy kładącej pod jej ramionami cętkowany cień dający odrobinę chłodu i wytchnienia.
          Był to typowy wiejski sklep, gdzie kupić można wszystko, co niezbędne na co dzień, a nawet może i więcej. Zarówno widły, igły, chleb i cep oraz wiórki do czyszczenia, jak i ogórki do kiszenia.

– Wygląda na wstrząs anafilaktyczny. A w jakie części ciała te cholerne owady pożądliły tego pana? Muszę postawić trafną diagnozę, nim przyjedzie doktor. To bardzo istotne – dodała pielęgniarka, szukając czegoś w podręcznej, aptecznej torbie.
          – No nie wiem, jak to powiedzieć. Użądliły go w… fallusa.

Faktycznie, mimo swojego piękna, wyglądała teraz bardziej na dziewczynę kloszarda, a nie szanującą się policjantkę, i to w dodatku na służbie. Mundurek, jakby wyjęty wprost z wirówki, do cna wybrudzony piwnicznym kurzem posadzki, porozrywane, poplamione spodnie, rozwichrzone włosy. Zadrapania na prawym policzku, przybrudzony, lekko seksownie zadarty nosek i podkrążone zmęczeniem oczy bynajmniej nie dodawały uroku.

Odsunięty od głównej drogi, to fakt, a i wygląda tajemnie w otulinie sędziwych buków, dębów i świerków, a dodatkowo jeszcze, jakby było mu mało inności, wokół parkanu z drucianej na podmurówce siatki porasta zbita w żywopłot, kolczasta dzika róża wespół z jeżynami. Splotły się w symbiozie, tworząc kolczaste zasieki. Niemal jak na jakimś wojskowym poligonie.

– Co, wuju, się stało? – wtrącił się Jędrek.
          – Otruli się któregoś dnia.
          – Samobójstwo? – zapytaliśmy niemal chórem.
          – Tego nikt nie wie. Listu nie zostawili. Doktory mówiły, że może przedawkowali jakieś proszki. Leżeli nadzy, odkryci, na samym środku rabaty z kwiatami, pod krzewem kwitnącego jaśminu wpleceni w pnące rośliny w białym kwiecie.
          – Piękna śmierć, jak w raju – zauważyłem.

Wilgotne, rześkie powietrze o poranku, w którym czuć zapach mchu, zeschłych liści, wilgotnej leśnej ściółki i grzybów z niej wyglądających, skąpane poranną rosą źdźbła trawy i zarośla oplecione siatką nici babiego lata, mieniącymi się jak diamenciki połyskujące w promieniach słońca. Na dokładkę muskające w tęczowym widmie wybarwione gamą wszelkich kolorów liście. Uformowane klucze odlatujących gdzieś hen na południe ptaków, świdrujące do bólu w nozdrzach namaszczone przymrozkiem powietrze wieczoru oraz świszczące zachodnie wiatry smagające okienne szyby, po których czasem dzwonią wyszarpnięte drzewu żołędzie bądź kasztany. I jeszcze to demoniczne wycie jeleni po północy, czasem wilków, które rozpowiadają wszem wobec o swoim istnieniu. Każda pora roku jest na swój sposób niepowtarzalna, ale nakłaniająca do refleksji jesień chyba najbardziej. Zwłaszcza w plenerze.

Miałem wam o tym uroczyście powiedzieć, pouzgadniać, co i jak, lecz czekałem, aż ukończę tę historię, która każdego poranka niczym pąk kwiatu rozwija się w nowy bieg zdarzeń. Początkowo sam nie przypuszczałem, że ten wir splotu opisywanych i rozwidlonych w labiryncie akcji jak odkurzacz mnie wciągnie, pochłonie, wkręci.

– A wilki tu przyjdą? – zapytało ponownie dziecko.
          – Nie. Nie obawiaj się. U nas nie ma wilków. Tylko sarenki, liski i zajączki. I nie oddalaj się sama.
          – Dobrze, ciociu, ale tam naprawdę za tamtymi drzewami była na biało ubrana dziewczynka z piłką – powtórzyła, ziewając.

W moim przyszłym domu na wzgórzu, pośród drzew, na skraju wsi, owianym, otulonym, a i, można by rzec, przygniecionym osnutymi mgłą i wciąż rozwlekanymi legendami pogasły światła, a pierwsi moi goście zmęczeni minionymi zdarzeniami, jakie przeszły już do historii, zapadli w sen.

– Ale ludzie w końcu zaczną gadać.
          – I co z tego? Każdy jest przeciwnikiem każdego. Taka rzeczywistość, że wszyscy wszystkim na okrągło obrabiają tyłki, sącząc jadowite plotki i umilając życie, ale teraz, kochanie, i ty wypnij mi swoją śliczną pupcię, bo mnie chcica naszła

Ludzie gadają, że oczarowała chłopaka, który poza nią bożego świata nie widział, jako że jest czarownicą z bagien, tylko nie rozumiem, dlaczego akurat z bagien, bo suchutko ma niemal jak na pustyni zarówno w ogrodzie, jak i w swoim niewielkim sadzie.

Zobowiązuję się do przeprowadzenia owych istot na drugą, właściwą stronę przez tunel czasoprzestrzenny, celem zjednoczenia z kosmosem pełnym wszechpotężnej, inteligentnej, pulsującej, żywej energii. Proszę mieć na uwadze, że dom nie jest tylko stosem belek, cegieł czy desek. Każdy, kto w nim zamieszkiwał, coś po sobie zostawił, cząstkę swego doczesnego życia, która w nim tkwi. Wszyscy jesteśmy częścią bożego stworzenia, tak jak cały wszechświat związany metafizyczną strukturą, a każdy z nas stanowi jakby kolejny eksperyment w tym niekończącym się kosmicznym laboratorium, albowiem nasz świat, czy też inne mu równoległe, musi być dziełem czyjejś ręki, a nasza opatrzność wie wszystko o każdej wypełniającej go cząsteczce.

Jedynie nasi gospodarze przykładnie pozostali na swoim miejscu, starając się trzymać fason. Rzecz jasna, domyślali się, co jest grane w ich domu, albowiem tylko dureń nie zauważyłby, co jest na rzeczy. Trzeba przyznać, że zachowali tu klasę, nie próbując wchodzić komukolwiek z nas w paradę, dbając, by wszyscy goście czuli się nad wyraz swobodnie, świetnie przy tym się bawiąc.

Większość ludzi jest taka. Mentalność od wieków bez zmian. Byle jątrzyć, zazdrościć, podkopywać i tworzyć zasieki. Choćby i z samego kału. Wystarczy, że ktoś ma lepiej i już sypie się lawina donosów.

– Cho no, Kazik, do domu. Nie dla ciebie to towarzystwo! Entelegenciki z miasta, kurwa ich mać, a słoma na butach, jak to na wsi – szepnęła mężowi do ucha.
          – Ma ty racyję, Janka. Łot entelegenciki. Stale im co nie pasuje, posrana ich w dupę macocha. Do roboty by się lepiej, kurwa, wzięli. Chuj wie, z czego one żyją. My ciężko zaiwaniamy i niewiele z tego zostaje, a one nigdzie nie robią i widać nic im nie braknie. Tylko szlajają się raz tu, raz tam. – Pokazał dłonią kierunek do mojej hacjendy.

– Ależ wnuczka może spać ze mną. Nie oczekujemy tu salonowego komfortu. Przyjechałyśmy do pracy, nie na wypoczynek. – Starsza pani zmrużyła oczy.
          – Wykluczone, babciu! Nie będę z tobą leżała w łóżku w jednym posłaniu. Za bardzo chrapiesz i jeszcze pierdzisz jak z armaty. Wolałabym już spać w nieogrzewanej stodole niźli z tobą.

– I ma się rozumieć, że mam wziąć połówkę albo może od razu litra? – dodał.
          – Ależ bynajmniej nie, Tadeusz. Organizujemy seans spirytystyczny, a nie spirytusowy. Pełna powaga i niestety zero picia.
          – No ale może chociaż tak po kielichu – nie poddawał się. – Nie lećcie mi tu w kanał, że o suchym pysku mamy wywoływać jakieś tam duchy. Któż to widział, by na trzeźwo takie rzeczy… Lepiej by chyba dla samej odwagi się napierdolić – nalegał.

– Stąpa pani bezszelestnie niczym duch – zauważyłem.
          – Widać uczę się od swoich ulubieńców. A uczeń często przerasta mistrza. – Zacharczała śmiechem.

– Co cię napadło? Przestaję cię poznawać – odezwała się Ida.
          – Udzieliło mu się. To taki sobie mało groźny stan przejściowy – wyjaśniła wdowa. – Przejdzie mu. Normalna reakcja. Tak zwany słomiany zapał.

– Przewinęło się trochę tych lasek – odparł jakby nic Kordian. – Młodość ma swoje grzechy i zna swoje prawa. Miejsce świętych jest w niebie.
          – Podobnie uważam. Nie jesteśmy hasłami w krzyżówkach i nie wszystkim musimy pasować. Grunt to być sobą i olewać uszczypliwe komentarze powodowane głównie bezmyślnością i zawiścią. Ludziom nigdy nie dogodzisz. Żyjesz w cnocie, źle. W grzechu i rozpuście, podobnie źle. Czy tak, czy siak. Moja życiowa rada, kierowana do przyjaciół, brzmi: nie słuchajcie żadnych rad. Jeśli czegoś nie wiesz, zapytaj, ale nie dawaj się pouczać i sobą manipulować.


Posłuchaj wybranych fragmentów z książki
„Jasnowidz i czarownica” Marka Arturro